Zabójstwo George’a Floyda było okrutne w szczególny sposób – kolano policjanta powoli wyciskało życie z mężczyzny leżącego na ziemi. Barbarzyństwo i swoboda, z jaką amerykańska policja sięga po środki przemocy – od tych najlżejszych po ostateczne (choćby zastrzelenie kogoś we własnym domu, jak w przypadku Breonny Taylor) – są przerażające, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w miażdżącej większości przypadków przemoc motywowana jest rasowo. Zabójstwo Floyda było nie tylko kroplą, która przelała czarę goryczy, ale także momentem, w którym rozmiar gorzkiego kielicha, z którego pije czarna społeczność na codzień, dostrzegło dużo więcej osób. Protesty rozlały się na całe Stany Zjednoczone, a z różnych stron świata idą słowa wsparcia.
Nic dziwnego. Korzystamy z kulturowego dziedzictwa czarnej społeczności niemal cały czas, wystarczy spojrzeć na muzykę. Hip-hop jest najpopularniejszym gatunkiem na świecie, punktem narodzin współczesnej muzyki popularnej był blues (którego skale do dzisiaj definiują pop), a klubowe brzmienia nie istniałyby w swojej kanonicznej formie, gdyby nie kluby Detroit i Chicago i DJ-e wywodzący się z czarnej społeczności właśnie. Łatwo o tym zapomnieć, kiedy elementy tej kultury stały się tak naturalną częścią obiegu kulturalnego również w Polsce, gdzie hip-hop dominuje i w korpo i na blokach, a kluby uginają się pod ciężarem techno. A jednak, w reakcjach na amerykańskie protesty przeciwko policyjnej brutalności, a także szerzej, systemowemu rasizmowi, pobrzmiewa wiele niepokojących nut. Pomijam tutaj rasistowski ściek w komentarzach w mediach społecznościowych, z arsenałem tych samych plugawych określeń, powielających kolonialne stereotypy, które wielu Polaków sytuują bliżej kolonialnych, belgijskich oprawców w Kongo, aniżeli obywateli cywilizowanego europejskiego kraju w XXI wieku. Taka natura Facebooka i Twittera – można wykrzyczeć swoją różnie motywowaną nienawiść, frustrację i ignorancję, opakować je w ohydny rasizm i bez praktycznie żadnych konsekwencji posłać go w eter. Ba, może dzięki temu choć na chwilę urośnie samoocena, a krucha polska tożsamość oparta na nieumotywowanej niczym wyższości zostaje uratowana. Takim zachowaniom nie ma co poświęcać zbyt dużo czasu. Ale smutne jest to, że pojawiają się w miejscach nieoczekiwanych, jak pod solidarnościowym postem klubu z muzyką taneczną 999, czy festiwalu Up To Date (którego oferta składa się głównie z techno i hip-hopu). Ręce opadają, bo mimo najróżniejszych form edukacji, jakich próbują kluby, festiwale, artyści i artystki, świadomość długu wdzięczności wobec czarnej społeczności jest u publiki wciąż niewielka. Ale przerabialiśmy to już przy okazji symetrystycznych wybryków festiwalu Revive, kiedy to społeczność LGBTQ+ została zalana homofobicznym potopem, mimo, że kultura klubowa zrodziła się dosłownie w czarnych, gejowskich klubach. Jako naród mamy spory problem z rozumieniem kontekstu i empatią. I o ile publiczność to żywioł do okiełznania trudny, tak media mają w tej materii wyjątkową odpowiedzialność. Niestety, przy okazji relacjonowania antyrasistowskich protestów w USA, wiele podmiotów sobie z tą odpowiedzialnością nie poradziło.
Naturą niepokoju społecznego jest żywioł. To swoiste zawieszenie wielu zasad funkcjonowania społeczeństwa, stan konfliktu, zazwyczaj słusznie motywowanego – nikt nie chce burzyć świata, jeśli czuje, że ten jest sprawiedliwy. Nikt nie wychodzi na ulicę krzyczeć, kiedy odczuwa szacunek do swojej osoby i wie, że może bezpiecznie funkcjonować. Czarna społeczność w USA (ale nie tylko, bo rasizm bywa ponadnarodową przypadłością) w setkach lat liczy okres dyskryminacji, bezpodmiotowości i życia w ciągłym stanie zagrożenia. Owszem, niewolnictwo się skończyło, a Civil Rights Movement wywalczył równe prawa na papierze. Ale dalej istnieje systemowy rasizm i segregacja, które objawiają się w dzieleniu miast na dzielnice lepsze (w domyśle białe) i gorsze (dla mniejszości rasowych), co skutkuje niedofinansowaniem szkół, służby zdrowia i innych usług publicznych dla tych, którzy znaleźli się za czerwoną linią rasowego podziału (tzw. redlining). Do dzisiaj nie ma żadnego większościowego właściciela bądź właścicielki klubu NFL, mimo, że liga opiera się w większości na czarnych zawodnikach, a branża muzyczna traktuje czarnych muzyków jak produkty jednorazowego użytku, co Kendrick Lamar oddał pięknie na albumie To Pimp A Butterfly. Mógłbym jeszcze długo wymieniać objawy rasizmu od najwyższych szczebli systemu po najniższe, czyli uliczną przemoc, czy to policji czy tzw. zwykłych obywateli, ale chyba wystarczy, żeby nakreślić kontekst dla obecnych protestów. Coś, co zaczęło się od zabójstwa jednostki, urosło do rozmiarów słusznego wyrzutu wobec amerykańskiego państwa, masowym głosem sprzeciwu wobec systemowego rasizmu.
Dlatego tak oburzające jest, kiedy w liberalnych mediach czytamy o nieeleganckim sposobie protestu lub kiedy dziennikarz sportowy Stanowski żartuje z polotem słonia (cytuję: Tak się zdenerwowałem zabiciem czarnoskórego mężczyzny w USA, że idę splądrować Galerię Mokotów i jak starczy czasu to Vitkaca). Dlatego można się zatrząść z obrzydzenia, kiedy krajowe relacje używają słowa zamieszki zamiast protest, a na lifestyle’owym portalu można przeczytać o czarnej hołocie, która rabuje luksusowe butiki.
Tak, gniew jest brzydką emocją, kiedy patrzy się na niego z pozycji przywileju, kiedy nasz materialny byt i fizyczna egzystencja są niezagrożone. Tego luksusu nie ma większość czarnoskórej społeczności w USA, niezależnie od tego, czy należą do przysłowiowego ludu, czy są milionerami – posłuchajcie Donalda Glovera, który kilka lat temu mówił w Breakfast Club, że chciałby być biały tylko po to, żeby mieć spokój. Dziwi mnie też brak logicznego myślenia, który prezentuje wielu rodzimych ludzi mediów. Jeśli protesty generują chaos, nic dziwnego, że skorzystają z niego szabrownicy – niezależnie od politycznych barw i motywacji. Łączenie tych działań z ruchem Black Lives Matter, albo co gorsze utożsamianie rabunku z istotą protestów, to wyjątkowo niemądre działanie, które wynika albo z ignorancji, albo złej woli. Przestępczość uwielbia niestabilne warunki, a czy będą to masowe protesty, czy zaniedbanie całych połaci miast, jest dla postaci operujących w cieniach nieważne. Wyjątkowo upiorną ironią jest też to, że Polacy chełpią się swoim na dobrą sprawę niezbyt imponującym dorobkiem buntowniczym, a kiedy obserwują rewolucję, zamiast przyklasnąć, wolą rozpływać się nad świętym prawem własności. Czy należy piętnować szabrownictwo, które często wali na ślepo, krzywdząc także czarną społeczność? Absolutnie, ale niech to nie przesłoni głównego wydarzenia, jakim są ze wszech miar słuszne protesty. Mówiąc szczerze, ich przebieg jest relatywnie pokojowy, jak na kilkaset lat opresji, ciągłe prowokacje i nadużywanie siły ze strony policji. Kompletnym niezrozumieniem tematu są również głosy o tym, że protesty napędzają rasizm. Ponownie, emocje nabudowane przez wieki przemocy i bezprawia nie siadają do stołu negocjacyjnego w garniaku, a buzują do momentu gwałtownego wybuchu, który obserwujemy teraz, w latach 60-tych, czy w trakcie LA Riots w 1992 roku. Apelowanie o spokój do ludzi przygniecionych butem zakrawa na okrutny żart, ale jesteśmy, gdzie jesteśmy. Spokoju nie dali czarnej społeczności ani Founding Fathers (z których wielu posiadało niewolników), ani generałowie wszystkich amerykańskich wojen XX wieku (którzy mieli tendencję do traktowania afroamerykańskich oddziałów jako żywych tarcz), ani współcześni policjanci (którzy zdecydowanie za łatwo sięgają po środki przymusu bezpośredniego wobec osób o ciemniejszym kolorze skóry). Jeśli czujesz, że twoje życie nie ma wartości do stopnia, w którym władza traktuje je jako zbędne, raczej nie dbasz o konwenanse.
Na mediach ciąży wyjątkowa odpowiedzialność wobec relacjonowania amerykańskich protestów. Powinniśmy skupić się na budowaniu rozumienia kontekstu i społecznej empatii. To pierwsze wielkie protesty XXI wieku, a będzie ich tylko więcej, bo system, w jakim przyszło nam funkcjonować, jest antyludzki i szkodzi samej planecie. Sympatia okazywana siłom przemocy i opresji może się łatwo na mediach zemścić, kiedy do protestów dojdzie i u nas (a może być ich wiele, bo czeka nas epoka kryzysów, z klimatycznym na czele), a rozochocona policja zapomni o tym, że służy ludziom nie władzy i nie kapitałowi, co zresztą widzieliśmy już w trakcie pandemii. Skupianie się na materialnych stratach luksusowych marek zakrawa na ponury żart, szczególnie wobec ciągle rosnących nierówności społecznych, które popychają ludzi w ramiona desperacji. A już szczególną odpowiedzialność ponoszą media i podmioty, które na dziedzictwie czarnej społeczności korzystają wprost. Zamiast pisania o zdemolowanych butikach, piszcie o Black Lives Matter, zamiast wyciągania jednostek żerujących na chaosie, skupcie się na masie walczącej o swoje prawa. Milczenie i obojętność są złe, ale jeszcze gorsze jest podważanie ludzkiego prawa do sprzeciwu wobec opresji, jakkolwiek brzydki i gwałtowny by on nie był.